Selected Poetry in Translation - Work in Progress 

Translated by Andrzej Słomianowski


ANDRZEJ SŁOMIANOWSKI, urodzony w 1943 r. w Lublinie. Studia w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej i Filmowej

w Łodzi (1961-1964). Poeta, prozaik, tłumacz – z angielskiego, niemieckiego i norweskiego na polski. Jako pierwszy przetłumaczył prozę Johna Bartha oraz poezję Roberta Lowella, W. S. Grahama

i Geoffrey‘a Hilla. Jako pierwszy przetłumaczył również poezję Gertrudy Kolmar – wybitnej poetki niemiecko-żydowskiej, zamordowanej w 1943 r. w Oświęcimiu. Również jako pierwszy przetłumaczył poezję Jana Erika Volda (ur. 1939) – wybitnego współczesnego norweskiego poety, tłumacza i krytyka.

Od 1973 roku Słomianowski mieszka na Zachodzie.

Mieszkał w Anglii, Francji i Danii, a w 1983 r. przeprowadził się do Niemiec, gdzie wciąż mieszka i pracuje freelance jako pisarz.

Pisze w językach polskim, angielskim i niemieckim.

 

Ważniejsze publikacje jako autor:

 

Jak misia umierała, powieść; ANEKS, Londyn 1992

Alchemia, wiersze; Konfraternia Poetow, Kraków 1998

Zniewolone słowo, wiersze; TOPOS, Sopot 2006

Slona sztuka, wiersze; Quaestio, Wrocław 2010

Der Ring aus Rosen, Kurzroman; JEUDI, Goerlitz 2013 (po niemiecku)

Zeilen für Cherika, Gedichte; BoD, Norderstedt 2019 (po niemiecku)

 

Ważniejsze publikacje jako tłumacz:

 

John Barth, Koniec drogi, powieść; PIW, Warszawa 1971

Robert Lowell, Wiersze, PIW; Warszawa 1973

Gertrud Kolmar, Wiersze; Literatura na świecie, Warszawa 1994

W. S. Graham, Wiersze; Literatura na świecie, Warszawa 1995

Jan Erik Vold, Powiedział twórca snów, Trylogia poetycka, tomy I, II i III; TOPOS, Sopot, 2013, 2015 i 2017.

 

 

 

 


ANDRZEJ SŁOMIANOWSKI: born 1943 in Lublin, Poland, and educated at the Film and Theatre Academy in Łódź (1964). Poet, novelist, translator—from English, German and Norwegian into Polish. He was the first to translate the fiction of John Barth and the poetry of Robert Lowell, W. S. Graham and Geoffrey Hill. He was also the first to translate the poetry of Gertrud Kolmar—a distinguished German-Jewish poet murdered in 1943 in Auschwitz. Also as the first he translated the poetry of Jan Erik Vold (b. 1939)—an important contemporary Norwegian poet, anthologist and critic.

Since 1973 Słomianowski lives in the West. He has lived in England, France and Denmark, and in 1983 he moved to Germany where he still lives and works as a freelance writer. He writes in Polish, English and German.

 

Publishing credits as author:

Jak misia umierala / As Misia Was Dying—Novel; ANEKS, London 1992

Alchemia / Alchemy—Poems; Konfraternia Poetow, Cracow 1998

Zniewolone slowo / The Captive Word—Poems; TOPOS, Sopot 2006

Slona sztuka / Salty Art—Poems; Quaestio, Wroclaw 2010

Der Ring aus Rosen / The Ring of Roses—Novel; JEUDI, Goerlitz 2013

Zeilen fuer Cherika / Lines for Cherika—Poems; BoD, Norderstedt 2019

 

Publishing credits as translator (selected):

John Barth, The End of the Road / Koniec drogi—Novel; PIW, Warsaw 1971

Robert Lowell, Poems / Wiersze, PIW; Warsaw 1973

Gertrud Kolmar, Poems / Wiersze; Literatura na swiecie, Warsaw 1994

W. S. Graham, Poems / Wiersze; Literatura na swiecie, Warsaw 1995

Jan Erik Vold, Said the Dreammaker / Powiedzial tworca snow—Poems, Volumes I, II and III; TOPOS, Sopot, 2013, 2015 and 2017 respectively.

 

 



It is not Aeneid

 

 

We didn’t want it, we aren’t Trojans,

but it came – as to them – by subterfuge

 

now we bear as much as the eyes and dreams can bear

leaving anonymous unmourned names under walls

ruins, in cellars of Bucza, Mariupol, Borodianka, Andrijewka,

on public squares, in gardens, in leafless orchards

where rain washes away tears and red smudges

while we, on the run, drink nostalgia from puddles

chew despair and cover ourselves with wrath against the cold

 

confronted with either fate or choice, freedom

or bread, we look for allies, alive and far away

for near here none are left, so that we can start anew

 

we don’t wait for archeologists, we wait for weapons

 

for Virgil, who will lead you out of forgetfulness

out of mistake

 

for reporters, witnesses, translators, prosecutors

who’ll deny the claim that we won’t return   

 

 Z tomu Drżenie świata. WydawnictwoAusteria Kraków. Budapeszt. Syrakuzy

 

 

 

 


The Blind Musicians from Kharkov

 

We were trustful, hardworking, focused

on music, but they tried to steal it from us

 

Too bad we lost our sight, our music stands,

our instruments and the concert hall –

the blind, however, are sharp-eared

 

The music flows under the ice

it keeps living in us

and we are still able to sing a capella,

our singing holds everything

in it flow wind and dark blood,

the slow river of life

which we sing, endlessly sing

because nothing will stop us

 

What we only fear is the winter’s silence

like a torn eiderdown with down falling out,

useless down that nobody wants

 

Z tomu Drżenie świata. WydawnictwoAusteria Kraków. Budapeszt. Syrakuzy

 

 

 


Wika K. from Ukraine 

 

The war? – my relationship with it?

 

I’ve got no time for it, I’m busy living

I’m just seventeen

I can draw, perhaps it’s enough

 

to protest with the pencil, using that weapon

 

to say that I exist against

war’s logic of erasure,

 

that I manage to cook a dinner for myself,

my sisters, the cat, and my grannie in her slippers

in the devastated kitchen,

between shards of hope and the old surviving

cupboard, hanging on a single nail,

 

or to make a collage and send it in the world:

 

a drone with an olive branch 

above the grey waters of Dnieper

 

 Z tomu Drżenie świata. WydawnictwoAusteria Kraków. Budapeszt. Syrakuzy

 

 

 


pathways

 

hidden, sinuous, dark pathways – are there no others?

the world blurs traces of wanderings,

yellowed sharp grasses, lethal moss, lichens and poisonous ivies

grow over the roadsides and wildernesses of language, over the old

Roman justice tracts and the woody Carolingian roads of faith,

and they erode the guideposts-cathedrals, the genius of stony arcs

and the triumph of aqueducts

and you, too, won’t survive, the proud motorways of freedom

in the thicket of silva oscura there will only fearfully remain

the soul-trodden, single, narrow and steep conscience’s choices,

undetectable neither by compass’s needle nor by satellite cameras

without shortcuts, railings and warranties

 

 


latawce, kamienie w Rajskiem

 

 

               puszczaliśmy na wiatr latawce

- lekkie jak słowa, lub marzenia

- wolne, choć trzymaliśmy je w rękach

- wysokie, lecz na uwięzi błękitu

 

wracały po nas na łąkę, gdy już się nasyciliśmy

pędem, chmurami, adrenaliną i zawrotem głowy

i odprowadzały w senne popołudnie na strych

klasztoru sióstr szarytek, gdzie w starych kufrach

drzemały skruszone wyznania ksiąg parafialnych

butwiejące mapy, encyklopedie z żaglowcami

a kuternoga Jack na skrzyni umarlaków otwierał

mszalne i uczył szantów skrzypiące belki więźby

 

wieczorem puszczaliśmy kaczki po ciemnej tafli Sanu

oko nieba krwawiło i zamykało się przed nami

nikt nie ośmielał się zanurzyć w głębię, wolność chmur

zapadała się w sobie, zmieniała w gęsty, płaski sen wody

kamienie miały ostre krawędzie, niektóre były

ciężkie jak słowa, raz rzucone nie wracały do dłoni

nie byliśmy już pewni, czy to zmierzch

był łagodnym pocieszycielem, czy siano

odurzało nas przed nadciągającą burzą

 

za pasmem Horbu przetaczała się nawałnica frontu

źródło stawało się rzeką, bieżeńcem, nomadą

 

śniliśmy wieczne uchodźstwo dni

 

 

to nie jest Eneida

 

nie chcieliśmy jej, nie jesteśmy Trojanami

ale przyszła - jak do nich - podstępem

 

teraz unosimy tyle, ile zdołają oczy i sny, zostawiając

anonimowe nieopłakane nazwiska pod murami, gruzami

w piwnicach Buczy, Mariupola, Borodianki, Andrijewki

na placach, w ogródkach, w bezlistnych sadach

w których deszcz spłukuje łzy i czerwone smugi

kiedy my, już w ucieczce, pijemy z kałuż nostalgię

żujemy rozpacz, od chłodu okrywając się gniewem

 

postawieni między losem a wyborem, wolnością

a chlebem szukamy sprzymierzeńców, żywych

daleko, bo bliskich już nie ma, by zacząć od nowa

 

nie czekamy na archeologów, czekamy na broń

 

na Wergiliusza, który was wyprowadzi

z niepamięci, z błędu

 

na reporterów, świadków, tłumaczy, prokuratorów

którzy zaprzeczą, że nie wrócimy

 

Z tomu Drżenie świata. WydawnictwoAusteria Kraków. Budapeszt. Syrakuzy

  


Niewidomi muzycy z Charkowa

 

byliśmy ufni, pracowici, skupieni na muzyce

ale próbowali nam ją ukraść

 

cóż, że straciliśmy wzrok

pulpity, instrumenty, salę koncertową

kto nie widzi, wyostrza słuch

 

muzyka płynie pod lodem

mieszka w nas nadal

został nam śpiew a capella

w nim jest wszystko

w nim płynie wiatr, mroczna krew

powolna rzeka życia

które śpiewamy, śpiewamy bez końca

nic nas nie powstrzyma

 

boimy się tylko ciszy zimy

jak rozprutej pierzyny, z której sypie się puch

nikomu niepotrzebny, nieużyteczny

 

 Z tomu Drżenie świata. WydawnictwoAusteria Kraków. Budapeszt. Syrakuzy

 

 

 


Wika K.

 

wojna? - mój do niej stosunek?

 

nie mam na nią czasu, jestem zajęta życiem

przecież mam dopiero siedemnaście lat

umiem rysować, może to wystarczy

 

by protestować ołówkiem, użyć tej broni

 

powiedzieć,

że istnieję wbrew jej logice wymazywania,

 

że umiem upichcić obiad dla siebie i sióstr

kota i babci w domowych kapciach

w zdewastowanej kuchni

wśród odłamków nadziei i przetrwania szafki

na jednym gwoździu

 

zrobić taki kolaż i wypuścić go w świat

 

dron z oliwną gałązką

ponad szarymi wodami Dniepru

 

Z tomu Drżenie świata. WydawnictwoAusteria Kraków. Budapeszt. Syrakuzy

 

 


ścieżki

 

ukryte, kręte, mroczne ścieżki – innych nie ma?
świat zaciera ślady wędrówek
pożółkłe ostre trawy, zabójcze mchy, porosty i trujące bluszcze
porastają pobocza i bezdroża języka, stare rzymskie trakty praw
leśne karolińskie dukty wiary, poddają erozji drogowskazy katedr
geniusz kamiennych łuków i triumf akweduktów
a i wy nie przetrwacie, pyszne autostrady wolności
pozostaną tylko wydeptywane przez duszę, pojedynczo, trwożliwie
ukradkiem w gęstwie silva oscura wybory sumienia, wąskie i strome
nie wykrywalne igłą kompasu ani satelitarnymi zdjęciami
bez skrótów, poręczy ani gwarancj

 


kites, stones

 

 

we let the kites go high in the wind

they were light as words or dreams

free, even though linked to our hands

hovering up there under the ceiling of blue,

after all the speed clouds adrenaline

and vertigoes they came back to the meadow

to fetch us in the drowsy afternoon and

to lead us to the loft—where in old trunks

dozed encyclopedias full of sailing ships

and where on a chest the one-legged Jack

taught the creaking beams and the truss

how to sing chanteys

 

in the evening we skipped stones on

the lake’s dark mirror, the heaven’s eye

was bleeding and closing for us, and no-one

dared to plunge into the depth—

imploding, the clouds’ freedom changed

into a dense, flat water’s dream

the stones had sharp edges

some were heavy like words,

thrown, they did not return to hand

we were no more sure whether it was

sadness softly consoling us, or if the hay

portending storm, was making us giddy

 

 

we dreamt the eternal escaping of days



Razor

 

I tried to imitate Father.

Shaving with a straight razor and sharpening it

on a leather belt. Using the alum stone.

I see his tired eyes

and the nicks on his cheeks. Much blood,

the smarting of the skin. Bad memories

held in check. He never changed faith

or opinions. I wasn’t as impervious as him

to cuts and alien standpoints.

I shave electric—with a massage function.

A method like any other. In the bathroom

mirror I see a smooth face.

Changes, stability and loyalty to one’s self?

You have to sing your own time, to reduce

the superfluity of associations and not multiply

entities beyond necessity.

 

Father adhered to that principle.

                                Ojcu

Brzytwa

 

Próbowałem naśladować ojca.

Golić się brzytwą. Ostrzyć ją

na pasku, używać ałunu.

Widzę jego zmęczone oczy

skaleczenia policzków. Dużo krwi,

obolałość skóry. Złe wspomnienia

trzymane w ryzach. Nie zmieniał wiary

i przekonań. Nie byłem tak odporny

na zranienia i obce racje, jak on.

Używam golarki z elektrycznym masażem.

Metoda, jak metoda. W łazience

w lustrze widzę gładką twarz.

Zmiany, stałość, wierność sobie?

Trzeba śpiewać własny czas, redukować

nadmiar skojarzeń, unikać mnożenia

bytów ponad konieczność.

Ojciec trzymał się tej zasady.

 

 



Eviction

 

For a while we occupied that beautiful old house

in Górow Iławecki (formerly Landsberg).

A well-off Jewish physician lived there till 1933,

then a local Gauleiter from the SS. Exquisite parquets.

Stucco ceilings. When in 1947 the communist

Security threw us out, our own security was over. What

was left were the Venetian windows, giving onto a derelict

garden, the wind’s tousled shag, thistle heads and the rust

blooming on the metal gate. The sentry chased us away

as if we were flies. He guarded the barred windows, cellars

and the silence behind the curtains. One could see silhouettes

by day and hear thudding noises by night. Nobody came out.

I stood in the draught. On Słoneczna Street I learned

the shade‘s chill and dread, the collision of two orders.

From the fog of defiance there emerged and grew in me

 

a cathedral of light. Life cannot end with en eviction.

Eksmisja

 

Zajmowaliśmy na krótko ten piękny, stary dom

w Górowie Iławeckim, (niegdyś Landsberg).

Do 1933 r. mieszkał tu zamożny, żydowski lekarz,

potem lokalny gauleiter z SS. Wytworny parkiet.

Stiuki na suficie. Kiedy w 1947 wyrzucił nas stamtąd

Urząd, bezpieczeństwo skończyło się nagle. Zostały

weneckie okna z widokiem na zapuszczony ogród,

zmierzwiona czupryna wiatru, główki ostów i rdza

kwitnącą na metalowej bramie. Wartownik odganiał

nas jak muchy. Strzegł zakratowanych okien, piwnic

ciszy za firankami. Za dnia widywano sylwetki, nocą

dobiegały głuche odgłosy. Nikt nie wychodził. Stałem

w przeciągu. Na ulicy Słonecznej poznałem chłód

i grozę cienia, zderzenie dwóch porządków.

Z mgły sprzeciwu wyłaniała się, rosła we mnie

katedra światła. Życie nie może kończyć się eksmisją.

 

 


foto. Bogdan Jaremin
foto. Bogdan Jaremin

fot. Bogdan Jaremin


Growing with the Sea

He left the dark entryway

of his seven years

and saw the sea for the first time.

 

Black as the sacrificial blood,

white as the smoke of forgetfulness

It rapaciously gobbled the blue.

 

It entered the open pupils,

undulated like life,

it renewed the eternal spectacle

of birth and of passing away.

 

He felt himself as one of those beings,

the cold endlessness of the North,

a foot on the hot sand,

a murmur on the edge of silence.

 

Secretly he read the sea

until he became breathless.

It grew inside him like a poem’s thorn,

it ripened, consumed him alive

with mild cruelty.

 

And its love scared him,

in that total, mutually felt

puzzlement.

 

 

Wrastanie w morze

 

Wyszedł z ciemnego przedsionka

swoich siedmiu lat

i wtedy zobaczył je po raz pierwszy.

 

Czarne jak krew ofiarna

białe jak dym niepamięci

łapczywie połykało błękit.

 

Wchodziło w otwarte źrenice

falowało jak życie

odnawiało wieczny spektakl

narodzin i przemijania.

 

I poczuł, że jest jednym z bytów

zimnym bezkresem północy

stopą na gorącym piasku

szumem na brzegu milczenia.

 

Do utraty tchu

po kryjomu czytał morze.

Wrastało w niego jak cierń wiersza

dojrzewało, pożerało żywcem

z łagodnym okrucieństwem.

 

I przeraziła go miłość do niego

odwzajemniona po kres

 

nieodgadnioność.



Whispers

 

The porcelain cup, as if a seashell containing

imprisoned whispers. My childhood has found me.

I have thought they stole it from me in Rajski garden,

exiled it to the pagan Prussia, locked it up in the ruins

of Elbing, condemning it to oblivion.

Years later I hear a noise – fingers stroking the memory’s

smooth glaze. A muffled knocking. Outside

an unknown boy, reproaching me for my having

abandoned him for adulthood. It’s true, I say, I’m sorry,

but many are doing so, who have been wounded by time.

But now cast one look behind you and go forth.

Keep rolling your iron wheel on the pavements of Górów,

learn to calligraph your first „a” and – with a guide –

keep visiting the school’s purgatory and hell.

 

They are common and inevitable. Guarda e passa.

Szepty

 

Filiżanka z porcelany, jak muszla zatrzymanych

uwięzionych szeptów. Odnajduje mnie dzieciństwo.

Myślałem, że je mi skradziono w Rajskim ogrodzie

wywieziono na pogańskie Prusy, zamknięto

w ruinach Elbingu, skazano na zapomnienie.

Po latach słyszę szmer, szuranie palców po gładkim

szkliwie pamięci. Stłumione pukanie.

Za drzwiami nieznany chłopczyk, z wyrzutem, że to

ja porzuciłem go dla dorosłości. To prawda, mówię

wybacz, tak robi wielu zranionych przez czas.

Teraz spójrz przez ramię i idź dalej.

Tocz swoje żelazne kółko po bruku Górowa,

ucz się kaligrafować pierwsze a,

odwiedzaj z przewodnikiem czyściec i piekło szkoły.

 

Są wspólne i nieuniknione. Guarda e passa.

 

 



podróż w miejscu

 

któregoś dnia, z nieistniejącego adresu pobytu

napisze ostatnią notatkę w dzienniku

 

od dawna żyję już tylko wewnątrz pisma

nie wiem czy ten zbiór słów jest jeszcze

poezją, to jest smukłym statkiem pod żaglami

czy już tylko nabrzeżem, gdzie na martwej fali

cumują wraki metafor, może opuszczam je

by odkryć inną poezję, terra incognita, ten

brakujący, nieznany siódmy kontynent, czas

i nigdy nie wrócę w korzennym triumfie

nie tyle z powodu bezradności, ile wskutek

rdzewienia igły kompasu, przesunięcia się

ziemskiej osi języka, magnetycznego bieguna

rozsądku, utraty załogi i kierunku myśli

 

a może wcale się nie ruszę z mojego fotela

przykrywszy kolana złotym runem milczenia

 

zapamiętajcie mnie z lepszych czasów, gdy

podstępem zdobywałem wasze gwarne usta

bramy uszu, rozbrajałem serca przesłaniem;

za nic nie traćcie wolności

 

choć to tylko software, łatwy do skasowania

travel in place

 

one day, at a nonexistent sojourn address

he will write the last note in the journal

 

for a long time I have been living inside language

I have no idea whether that set of words is still

poetry, that is a slender ship under full sail

or merely a coast, where on a dead wave the wrecks

of metaphors anchor; it could be I am going away

from them to discover different poetry, terra incognita,

the missing unknown seventh continent, time

and I will never return in a flavoursome triumph

not because of helplessness, but rather due to the rusting

of the compass’ needle, or the shifting of the earth axis

of language, the magnetic pole of reason, or the loss

of both the crew and the direction of thoughts

 

or perhaps I will not budge from my armchair at all

having covered my legs with the golden fleece of silence

 

so, remember me from better times, when by dint

of a ruse I was conquering your noisy mouth and the gates

of your ears, disarming your hearts with the message;

never lose your freedom

 

even though it is only software, easy to uninstall

 

 



gratitude

 

 

he is grateful

 

to music for taking a pause for the quotidian between the notes and for its

nonstop weaving and unweaving the fabric of acceptance of the world

 

to brothers word junkies for not letting him be the only one condemned to hunger

 

to the space of the poem for being bigger than the space covered by two hands

and for making manifest the evolutionary link between certitude and doubt

 

to God that He hasn’t said all that is craved by the fatuous greed

to the simplicity of faith for not being flat like a cardiogram

to the road in darkness for trusting him to make the right choice

 

to his cat for patiently teaching him gratis the grammar of miaowing

to the tree for daily rapping upon the windowpane to check if he is alive

 

to gratitude that it hasn’t died young

to life for its more being than not being there

 

and grateful that farther on it will only be very steep

 

but you cannot go back

 

 

 

 

wdzięczność

 

 jest wdzięczny

 

muzyce, że między nutami jest pauzą codzienności

że nieustannie przędzie i pruje tkaninę zgody na świat

 

braciom w nałogu słowa, że nie sam jest skazany na głód

 

przestrzeni wiersza, że większa od tej, zajętej przez dłonie

że odkrywa nieopisane ogniwo ewolucji od pewności do wątpienia

 

Bogu, że nie oznajmił wszystkiego, czego pragnęła głupia zachłanność

prostocie wiary, że nie jest płaska jak zapis kardiogramu

drodze w ciemności, że pokłada w nim ufność dobrego wyboru

 

swojemu kotu, że uczy go cierpliwie, za darmo gramatyki miauczenia

drzewu, że puka codziennie w okno, sprawdzając, czy żyje

 

wdzięczności, że nie umarła młodo

życiu, ze bardziej jest, niż go nie ma

 

że dalej już tylko bardzo stromo

ale nie ma się jak cofnąć

 

 

 

Taka piękna ulewa. Joanna Śmielowska. Olej na płótnie. 2019



 

 

A Talk with a Former Child

 

I was a late bloomer.

When did I first feel a grown-up? Well, I don’t know…

 

Though I do recall that old mossy barge

pockmarked and full of ridges

like the face of Ivan, a fisher on the Bug.

The oars heavy like oak boughs

and difficult to move, and the ambient space foggy

and tight as sleep. The grey current didn’t disclose

the nature of the depth and the morning didn’t know

I was five years old and came surreptitiously.

The water called me by name, while the riverbank

unyieldingly was thrusting me back.

The big fish was somewhere there. The sky cast

the net of whirlpools, splashing and clouds’ flapping.

 

It was the first time the river took

possession of me and gave me the total courage.

And I glimpsed a glint of life‘s golden scales.

 

 



    Smell

 

    The old and sluggish hippocampus of memory—sniffing

    the evanescent trace of events and things. Of fullness

    and emptiness. Of the world dissolving and living on.

    Before him a cup, the saucer’s cracked glaze

    with its smudged date and faded signature. He’s trying

    to integrate threads, emotions and functions. To glue together

    the unused, the relegated to the shelf, and to fill what’s dead

    with the warmth of the morning coffee. Malt coffee, in one

    of the childhood’s days. In vain. You can’t conceal

    the visible glued crack. Something had leaked out.

    In the end we are no more than the evanescence

    of history. Repeating itself, history doesn’t repeat taste.

 

    The smell of porcelain doesn’t exist, does it?

 

 

 

    Zapach

 

Ociężały, stary hipokamp pamięci. Węszy

ulotny trop zdarzeń i rzeczy. Pełni i pustki.

Rozpadu i trwania świata. Przed nim filiżanka,

pęknięte szkliwo spodka z wyblakłą sygnaturą

zatartą datą. Próbuje scalić wątki, emocje

i funkcje. Skleić nieużywane, odłożone na półkę,

sprawić, by obumarłe wypełniło się znów

ciepłem porannej kawy. Zbożowej, w jednym

z dni dzieciństwa. Bezskutecznie. Nie da się

ukryć widoczna spoina kleju. Coś wyciekło.

W końcu jesteśmy tylko ulotnością historii,

która powtarzając się, nie powtarza smaku.

 

     Zapach porcelany nie istnieje?

 

 

 

 




Boy Absorbed in Books

 

Details, at first the details only, chaos and the indistinct

background, the fuzzy construction of the whole.

Many discrepancies. Celsius and Fahrenheit

freeze and burn in the heat of the same numbers.

Hannibal crosses mountain passes and books‘

spines, and Hamlet pushes forward over doubts and

battlements. Above the Neckar’s current, against

gravity, Hölderlin’s and Rilke’s souls float upwards

into ether. Blinded by beauty, mile after mile and without

stumbling, Homer and Sappho follow the beautiful.

On the pages red seas open up, the deserts stretch their old

bones, the waterfalls of self-fascination peal out and

the dead pile up time as if heaping potatoes. The wind‘s

golden hoofs canter over the Scythian plains. The ant-like

columns of Greeks, honey-poisoned, sink in the sands

of anabasis.

 

Absorbed in books, the boy holds in his hand

their uncertain fate, life is adding new letters, metres

of words, the dark matter of signs, names‘ dust.

At dawn the landscapes hide in the fog and

the figures in the schoolbag behind the palisade

of pencils, compressed like a spring before it jumps.

An ordinary day opens with the gift of blankness.

 

What will become of you, unconscious in the morning,

a wanderer in the disliked school corridors?

 

How will you learn that you are defying the world?

Chłopiec zatopiony w książkach

 

Szczegóły, najpierw tylko szczegóły, chaos

i niewyraźne tło, niejasna konstrukcja całości.

Wiele sprzeczności. Celsjusz i Fahrenheit

marzną i spalają się w żarze tych samych liczb.

Hannibal przekracza górskie przełęcze i grzbiety

książek, a Hamlet blanki wątpliwości. Dusze

Holderlina i Rilkego nad nurtem Neckaru

na przekór grawitacji wzlatują w eter. Homer

i Safona oślepieni pięknem, mila za milą,

nie potykając się ani zbaczając, idą za nim.

Na kartkach rozwierają się czerwone morza

przeciągają się stare kości pustyń, dźwięczą

wodospady samozachwytu, umarli kopcują czas

jak ziemniaki. Po scytyjskich równinach cwałują

złote kopyta wiatru. Mrówcze kolumny Greków

zatrute miodem grzęzną w piaskach anabasis.

 

 

Zatopiony w książkach chłopiec trzyma w ręku

ich niepewny los, życie dosypuje nowe litery

metry słów, ciemną materię znaków, pył imion.

O świcie krajobrazy chowają się w mgle

postaci w tornistrze za palisadą ołówków

ściśnięte, jak sprężyna przed skokiem.

Otwiera się zwykły dzień z darem pustki.

 

 

Co z ciebie wyrośnie, nieprzytomny rankiem

wędrowcze przez nielubiane szkolne korytarze?

Jak poznasz, że wypowiadasz uległość światu?

 

 



Home – an Exercise for Pianoforte

 

 

The word’s house, ostensibly open.

 

You’re mute, Mother said, when

soldiers or partisans came, or strangers.

It’s safer like that.

The speech of domestic utensils

will defend itself.

 

He remembered the finger on the icons’ lips,

cupboards filled with veiled tenderness,

the creaking of drawers in the memories’ penumbra,

the hesitant gurgling of the cast-iron kettle

with the cornmeal in it –

and the giggly whispers of the down pillows

and the grand piano’s wing ready to flee

before the unlicensed hand.

 

The loudest was the air

escaping from the box iron,

desperately appealing to the heat

not to go.

 

He‘ll remain distrustful

of language forever – an exile from it

 

more often than an inhabitant.

 

Dom, ćwiczenie na piano forte

 

Ten dom słowa, pozornie otwarty.

 

Bądź niemy, mówiła mama

gdy przychodzili żołnierze, partyzanci, obcy

- tak jest bezpieczniej

mowa sprzętów domowych

obroni się sama.

 

Zapamiętał palec na ustach ikon

szafy wypełnione skrytą czułością

skrzypienie szuflad w półmroku wspomnień

niepewne bulgotanie żeliwnego kociołka

z kukurydzianą kaszą

chichotliwe szepty poduszek z pierza

skrzydło fortepianu gotowe uciec

przed nieuprawnioną dłonią.

 

Najgłośniejsze było powietrze

uchodzące z duszy żelazka

rozpaczliwie nawołujące ciepło

do pozostania.

 

Na zawsze będzie już nieufny

wobec języka

 

 

 częściej banita, niż mieszkaniec